Grzybbing życia

Zapoczątkowana rok wcześniej tradycja grzybbingu zamiast grobbingu doczekała się kontynuacji i tak oto znowu wstałam w środku nocy, aby znaleźć się nad ranem gdzieś w okolicach Wyszkowa.

Sezon grzybowy 2023 zaczęłyśmy dość późno. Najpierw zasmakowałyśmy trochę wiedzy o grzybach od niesamowitej Pani Kasi z Kampinoskiego Parku Narodowego podczas otwartego wykładu o grzybach, a dwa tygodnie później ruszyłyśmy na łowy.

Przepięknej urody muchomory
Idealne do zdjęć

Spokojnie, wiem, że muchomory są silnie trujące. Uroda niektórych przedstawicieli tego gatunku nie pozwala przejść obojętnie, zwłaszcza z aparatem.

Kiedy? 28 października 2023

Nie były zbyt udane, choć dla mnie definicja grzybowej porażki to powrót z niczym. Kiedy zbierzemy mało grzybków, pozostaje pewien niesmak i niedosyt. Ja jednak jednocześnie cieszę się z takiego obrotu spraw, bo to oznacza mało babrania się w kuchni. Co prawda lubię gotować i spędzać czas w kuchni, ale obróbka grzybów to trochę inna para kaloszy. Proces oczyszczania, przeglądania i obgotowywania grzybów jest dla mnie dość żmudny i męczący. Traktuję więc to jak przykry obowiązek aniżeli przyjemność. Przetwarzanie grzybów w gotowe dania daje satysfakcję, ale wygrzebywanie z nich piachu i przyklejonych resztek lasu zupełnie nie.

Małe zbiory też cieszą

Kryje się za tym psychologiczny aspekt przymusu, moim zdaniem oczywiście. Świeże grzyby przyniesione z lasu nie mogą długo czekać. Trzeba się nimi jak najszybciej zająć. Prawda jest taka, że kiedy wracam z grzybobrania, na które z dużym prawdopodobieństwem wstałam pół-przytomna w środku nocy, to marzę o odpoczynku. Robienie kilometrów po nierównej powierzchni lasu, w pozycji przygarbionego poszukiwacza z wytężonym wzrokiem też wysysa energię. Produkuje endorfiny i ładuje leśną baterię, owszem, ale fizycznie najzwyczajniej w świecie męczy. Jeśli serwujemy więc sobie mieszankę w postaci wojskowej pobudki, wyjścia z domu w zimnej czerni nieba, niemałą podróż samochodem, a potem godziny poszukiwań na nogach, to myśl o natychmiastowej pracy nad obróbką grzybów w kuchni nie napawa optymizmem. Zdarzało mi się nie raz po powrocie szukać w Google informacji o tym, ile maksymalnie grzyby mogą leżeć i czekać, aż się nimi zajmę 🙃. Odpowiedź brzmi: doba, absolutnie maksymalnie. Ale im szybciej, tym lepiej. Dlatego, jeśli zdarzy nam się słabsze grzybobranie, gdzieś w środku się cieszę, że będzie z nimi mało roboty po powrocie.

Zdjęcie powyżej to klasyczny przykład mini zbiorów. Czyli niedosyt i ulga jednocześnie. Zrobiłam z nich jeden malutki słoiczek grzybków marynowanych.

Grzybowe fallstarty 2023

Zawsze, gdy umawiamy się z Jadzią na grzyby, próbujemy oszacować grzybowy potencjał lasu. Jak to robimy?

  • Po pierwsze: opieramy się na eksperckiej wiedzy Jadzi. Ona umie analizować czynniki pogodowe: czy padało, ile padało, jaka jest i będzie temperatura, czy nie będzie przymrozków, kiedy jest pełnia księżyca.
  • Po drugie: należy przepytać znajomych, którzy chodzą na grzyby. Czy już byli, gdzie mniej więcej byli, czy coś ostatnio zebrali.
  • Po trzecie: mieć oczy szeroko otwarte. Obserwować, czy na lokalnym bazarze sprzedają grzyby. Jadąc samochodem rozglądać się po leśnych poboczach, czy grzybiarze stoją ze swoimi zbiorami na sprzedaż.
  • Po czwarte i najbardziej zdradliwe: śledzić grupy grzybiarzy w Internecie. Czytaj: na Facebook’u. Jestem już w kilku takich grupach: Grzyby moja pasja, Grzybiarze cała Polska, Grzybiarze woj. mazowieckie, itp. Kluczowa będzie lokalna grupa, o ile nie zamierzamy się zapuszczać w inny zakątek Polski. Wraz z nadejściem jesieni następuje wysyp postów na ww. grupach, adekwatny do przysłowiowego wysypu grzybów po deszczu. I takie posty, gdzie użytkownicy chwalą się pokaźnymi zbiorami podając datę, mogą być dla nas wyznacznikiem i prognozą, że oto już naszedł czas wyprawy do lasu. Albo mogą nas najzwyczajniej w świecie wkurwić. I oszukać. Nie zna gorzkiego smaku grzybobrania ten, kto zachęcony wysypem grzybów na lokalnych grupach nie zastał pustki w lesie.

Ostatni punkt wyjaśnia, dlaczego w tym roku tak późno startujemy. Tak naprawdę byłyśmy w lesie już pod koniec sierpnia, kiedy grzybowy Internet oszalał. Tu i ówdzie ludzie wrzucali posty z obfitymi koszykami i chwalili się, że trochę popadało i sezon grzybowy rozpoczął się wcześniej niż zazwyczaj. Skuszone szaleństwem panującym wokół umówiłyśmy się zatem do lasu i ochoczo maszerowałyśmy po nim z naszykowanymi nożykami i koszykami. Nie znalazłyśmy absolutnie nic. I tak oto przechodzimy do klasycznego grzybowego wkurwu. O pierwszym pisałam tutaj. Teraz omawiam taki związany z fallstartem sezonu. Kiedy wszyscy wokół przechwalają się, że wesoło rozpoczęli owocne grzybobranie, Ty zrywasz się o świcie i chcesz dołączyć do grona szczęśliwców, po czym wracasz z niczym. Pamiętam, że gdzieś na początku września przeżyłyśmy identyczne rozczarowanie i zniechęciłyśmy się do poświęcenia kolejnych poranków na darmo. O ile małe zbiory dają mi niskie poczucie satysfakcji, ale są zrekompensowane małą ilością roboty, o tyle powrót z lasu z pustymi rękami sprawia swego rodzaju przykrość.

Apropos zrywania się o świcie: Jak pokazuje poniższe zdjęcie, 1 listopada 2023, 5:34 w drodze. Nie wiem, czy to nie była 4:34, bo po sezonowej zmianie czasu godzinę w Corsie trzeba było zmieniać ręcznie i czasem nie robiłam tego długimi tygodniami.

Za każdym razem, gdy zaliczymy fallstart sezonu, zgodnie uznajemy, że ludzie w Internecie kłamią. I wrzucają przedawnione zdjęcia, żeby wzbudzić zazdrość u innych grzybiarzy. Skandal!

Czas odbić sobie te gorsze wyprawy. Analiza Jadzi wskazała, że grzybbing zamiast grobbingu vol. 2 powinien nam wynagrodzić wszystkie tegoroczne powroty na tarczy.

Czas na grzybbing

Kiedy? 1 listopada 2023

Pamiętam, że umówiłyśmy się na łowy w okolicach Wyszkowa, więc znowu musiałam zerwać się z łózka o bezlitosnej porze, żeby mknąć swoją Corsą na tranzyt w Golfa w Brwinowie. Uwielbiam ten moment, kiedy podczas przesiadki spotykam się z riześmianym wzrokiem Jadzi. Obie mamy nadzieję na pokaźne zbiory i mając przed sobą perspektywę przemierzania ukochanego lasu wiemy, że właśnie zaczynamy bardzo udany dzień. Na tym etapie żadna z nas nie myśli, czy będzie fallstart, tylko głęboko wierzy, że wróci do domu z dobrym towarem. Potem trasa. Ja już na fotelu pasażera, popijam najczęściej przygotowaną przed wyjazdem herbatę z termosu i budzę się po raz kolejny do życia. W drodze najczęściej aktualizujemy nawzajem swoje życia 😅, bo spotykamy się głównie na grzybach. Jadzia jest zwariowaną postacią, więc najczęściej jadą z nami wesołe opowieści i pozytywny nastrój nabiera mocy.

Kiedy zbliżamy się do celu, fantazjujemy o tym, ile to dzisiaj nie zbierzemy. Pełnia wiary nigdy nie opuszcza nas przed rozpoczęciem wycieczki w lesie. Kiedy na horyzoncie widać już pierwsze drzewostany, ekscytacja i dzika radość rosną, bo zaraz zaczniemy to, po co się umówiłyśmy.

Nie brakuje jednak kolejnego grzybowego wkurwu, jakim jest konkurencja na horyzoncie. Kiedy dojeżdżamy zadowolone, że wejdziemy do lasu jeszcze w ostatnich minutach ciemności, dostrzegamy na poboczach inne samochody. Tego nie można zostawić bez komentarza. Brzmi on najczęściej tak:

  • „Patrz, już chujki stoją”. 🙃

Grzybowe dylematy

I tutaj muszę dojść do typowego grzybowego rozczarowania. Następuje ono mniej więcej pół godziny od rozpoczęcia penetracji lasu. Kiedy rzeczywistość weryfikuje nasz entuzjazm, na niebie już się przejaśnia, a my znajdujemy całe nic. Na początku wiemy, że im bliżej drogi czy parkingu, tym większa konkurencja i zawsze trzeba zapuścić się trochę głębiej, żeby coś upolować. Ale kiedy właśnie 30 minut wędrowania nie przynosi żadnuych efektów, nabieramy poważnych wątpliwości, czy jest sens wchodzić głęboko w las. Bo albo ktoś nas uprzedził i sprzątnął nam wszystko sprzed nosa, mimo, że w momencie gdy parkowałyśmy, było praktycznie ciemno. Albo tutejsza grzybnia nie jest po prostu zbyt łaskawa. Ten moment weryfikacji oczekiwań jest najgorszy, bo nie dość, że cały grzybowy entuzjazm, który dawał nam energię z rana, wyparowuje wpizdu, to jeszcze stoimy przed niełatwą decyzją.

Iść w głąb lasu i liczyć na odmianę, czy wracać do samochodu i przemieszczać się do innego lasu? Każdy wariant jest ryzykowny 😅. Szkoda by było krążyć po tym samym terenie i w przypadku porażki żałować swojej naiwności, skoro od początku było widać, że nie ma tu czego szukać. Natomiast zmiana lasu to zawsze dodatkowy czas do stracenia. Nie dość, że zanim pokonamy kolejne kilometry i znajdziemy rozsądną miejscówkę do zaparkowania, stracimy adekwatną ilość czasu na własciwe grzybobranie, to jeszcze konkurencja będzie spory krok naprzód przed nami! 😅W najgorszym wypadku nie będzie nawet już gdzie zaparkować, jeśli trafimy na jakiś ciasny i oblegany spot. W końcu czas, gdy było ciemno i nie wszyscy dotarli na miejsce, już minął.

Piękne muchomory z 1 listopada
Naprawdę fotogeniczne

I tak to jest z tym wstawaniem o chorej godzinie. Człowiek się poświęca i walczy ze sobą, żeby się obudzić i wyjść na zimno w czerni tylko po to, żeby być w lesie jednym z pierwszych. A potem krąży między lasami i zaczyna ghrzybobranie dajmy na to o 9 albo nawet 10. To już lepiej było się wyspać 😉.

Niestety nasza druga edycja grzybbingu rozpoczęła się od takiego właśnie grzybowego dylematu. Co prawda budzące się do życia słońce przebijające się między drzewami było wtedy magiczne, ale pod butami bieda.

Lasy pod Wyszkowem nie pozostawiły nam złudzeń i po utracie kilkudziesięciu cennych minut obrałyśmy azymut na Brok.

Zbiory życia

I to był strzał w dziesiątkę 🤩!

Na miejscu było trochę samochodów i gdzieniegdzie było widać postaci na horyzoncie. Jednak tym razem sprawdziła się grzybowa prawda głosząca, że „grzybów starczy w lesie dla każdego”. Nie dość, że zaczęłyśmy znajdować pierwsze sztuki stosunkowo szybko, to nie miałyśmy tego dnia większych przestojów. Raz za razem każda z nas upolowała jakąś sztukę. Ja klasycznie ładowałam do koszyka podgrzybki, Jadzi udało się trafić na pojedyncze prawdziwki i jakieś gąski, zajączki.

Nie tylko ilość nas rozpieszczała, ale i jakość. Prawie wszystkie grzybki były jędrne, piękne, nie objedzone. A ja znajdowałam dużo „malaków”, czyli małych grzybków, idealnych do marynowania. Tak jak lubię najbardziej!

Wydaje mi się, że nasze pierwsze wspólne grzybobranie w 2019 roku nadal pozostało rekordowe i nie przebiłyśmy ilościowo tych zbiorów. Ale minęło już tyle czasu, że śmiało mogę zaliczyć grzybbing 2023 do kolejnych zbiorów życia.

Okrzyki radości

Z kolei podczas radosnych łowów w Broku zdarzyło mi się nie raz trafić miejsca, w których w zasięgu wzroku czekało na mnie kilka sztuk grzybów! Tyle wygrać! Nazwałyśmy to zjawisko „grzybowym jackpot’em” 😂.

Dlatego za każdym razem, kiedy któraś z nas trafiała rodzinkę grzybów, można było usłyszeć w lesie radosny okrzyk „Jackpot!”.

Ogólnie nasza ekscytacja podczas grzybobrania jest nie do podrobienia. Podejrzewam, że podobna towarzyszy każdemu, kto lubi uprawiać ten magiczny jesienny sport 😂. My z Jadzią, oczywiście szczególnie, kiedy idzie nam dobrze, wzajemnie się nakręcamy radosnymi okrzykami radości, które wydobywamy z siebie przy każdej znalezionej sztuce. Może nie przy każdej. Ale przy zdecydowanej większości.

Są to między innymi teksty typu:

  • Aaaaaaaa!
  • Spóóóóóójs!
  • Kocham ten dzień!
  • Ale mam pięknego! Chodź, zobacz!
  • Zesrasz się!
  • Jackpot!
  • Ale piękny! Będę miała do słoiczka!🥹
  • Ale piękny maluszek!
  • Ten grzyb jest mój!!! 😂

Ten ostatni jest moim szczególnym ulubieńcem, najczęściej pada z ust Jadzi. Kiedy dorwie szczególnie urodziwy okaz, pragnie podkreślić jego przynależność do niej i upewnić się, że jej go nie podpierdolę i w dość złowrogim tonie wypowiada głośno słowa „TEN GRZYB JEST MÓJ! 😠

Ten grzyb jest mój!
Ale piękny maluszek!
Zesrasz się!

Żeby nikt nie miał co do tego wątpliwości.

Mój faworyt. Najpiękniejszy:

Kocham te nasze grzybowe okrzyki, niesamowicie poprawiają mi humor i sprawiają, że grzybobranie traktuję jak dobrą zabawę. Jest to dla mnie po prostu rodzaj rozrywki. Radosna gra terenowa w lesie.

Nie dość, że się człowiek naśmieje, to jeszcze odstresuje. Jako miłośniczka natury kocham przebywać w lesie, jego aura i zapach działa na mnie kojąco. Z kolei spektakl światła i soczystość leśnych barw o poranku to istne mistrzostwo świata. Po prostu magia.

Magia światła w lesie

Szef kuchni poleca

Tym razem postanowiłam wykorzystać nasze zacne łowy w nieco szerszym spektrum kulinarnym niż do tej pory. Oczywiście nie odmówiłam sobie zamarynowania tak dużej ilości przepięknych malaków. Na dzień dzisiejszy mogę zdradzić, że wyszły, ale nadal brakuje im czegoś w smaku. Wychodzą mi już w miarę poprawnie, ale nieco mdłe, zdecydowanie brakuje im charakteru.

W końcu konkretne słoiki grzybków marynowanych!

Zupa grzybowa. Nadal w formie nieco gęstego płynu w towarzystwie ziemniaków. Myślałam, że w 2023 roku już wiedziałam, że nie mogę spożywać śmietany, a po zdjęciach widze, że jednak wciąż jej dodawałam, więc to chyba jeszcze etap nieświadomości. Tak czy siak nadal wychodziła mi pyszna i zjadałam ją na świeżo w pierwsze dni po grzybbingu.

Za to wydaje mi się, że już na tym etapie zrezygnowałam z boczku. Na początku przesmażałam obgotowane pokrojone grzyby na cebulce z boczkiem i dodawałam to w całości do zupy. Spróbowałam jednak wersji bez boczku i nie czułam specjalnej różnicy. Ten wytopiony tłuszcz jest z pewnością esencjonalny i dodaje konkretnych walorów smakowych. Ja niestety uwielbiam boczek. Ale mając świadomość, jaki ma wpływ na ładunek kaloryczny potrawy, cholesterol w moich żyłach i złe samopoczucie, staram się czasem go sobie odmawiać. Już w przypadku żurku zauważyłam, że rezygnacja z podsmażonego boczku nie zmienia zauważalnie smaku zupy i to samo stwierdziłam w przypadku grzybowej. Dlatego, ku uciesze zdrowia i kieszeni, aktualnie gotuję ją już bez tego dodatku.

Za to polędwica w sosie grzybowym z podgrzybków to moja nowość w kuchni. Wyszła obłędnie! Byłam tak dumna z tego dania, że próbowałam je jakoś popisowo zaprezentować, ale wygląd potraw nie jest póki co moją mocną stroną. Niemniej uważam, że i tak wygląda zachęcająco.