Zrobiłam kalendarz adwentowy z zadaniami, zanim to było modne 🙃. Zapraszam na wspomnienia związane z kalendarzem adwentowym oraz przemyślenia w tym temacie.
Kalendarz adwentowy – wspomnienia
Cofnę się do czasów dzieciństwa, kiedy magia świąt pochłaniała mnie w całości i miała taką moc, że przenosiła mnie w inny świat na cały grudzień. Nie potrafię określić, co konkretnie wszczepiło we mnie miłość absolutną do świąt, ale wiem, że z niej nie wyrosłam. Niemniej w życiu dorosłym nie potrafię już osiągnąć tego specyficznego dreszczyku i ekscytacji, jaki towarzyszył mi niemal całą zimę w najmłodszych latach. Tego nie da się opisać słowami. To się po prostu czuje. I myślę, że wiele osób zna uczucie, jakie mam na myśli.
Ale do sedna. Chodzi mi o to, że wspomniane uczucie nie bierze się z niczego. Ono jest pobudzane przez szereg rzeczy i zjawisk, które mają miejsce w okresie świątecznym. To są smaki, zapachy, dźwięki, doznania, obrazy, krajobrazy, konkretne wydarzenia.
Jedną z tych rzeczy jest kalendarz adwentowy. Coś, na co czekamy 11 miesięcy, aby od 1 grudnia odkrywać codziennie nową niespodziankę i odliczać do jedynej w swoim rodzaju Wigilii. W czasach mojego dzieciństwa miało to jedyną słuszną formę – bombonierki czekoladek. Najczęściej w postaci wyrobów czekoladopodobnych. Ale to nic nie szkodzi. Raczej nie chodziło w tym wszystkim o smak, lecz o ekscytację związaną z oczekiwaniem na święta.

Pamiętam, że dostawałam taki kalendarz praktycznie rok w rok, a dźwięk przypominający mały trzask, klikanie kartonu podczas otwierania kolejnego okienka kalendarza niesie za sobą niepowtarzalną radość. Myśl o tym, jaki kształt czekoladki dzisiaj zastanę była praktycznie pierwszym, co przychodziło do głowy zaraz po przebudzeniu. Klasyczny czekoladowy kalendarz adwentowy był dla mnie po prostu przepiękną tradycją, która cieszyła w swej prostocie.
Mało tego, jako osoba dorosła byłam tak przywiązana do tego symbolicznego rytuału, że rok w rok kupowałam czekoladowy kalendarz sobie samej. I z niemniejszą radością otwierałam okienka z łakociami przez kolejne 24 dni.
Dlaczego byłam, a nie jestem? Bo całkiem niedawno przerwałam tę osobistą tradycję. Trochę dlatego, że muszę liczyć kalorie i łatwo uzależniam się od słodyczy. Gdy udało mi się w końcu nad tym zapanować, postanowiłam nie ryzykować utraty dobrej passy codzienną dawką cukru.
Drugi powód jest nieco smutniejszy. Pisząc ten post, 1 grudnia 2024 roku, mam już niezły przesyt medialnymi świętami. Owszem, sama promuję magię świąt i pakuję do Internetu mnóstwo zdjęć, filmów i innych treści okołoświątecznych. Jednak bombardowana zewsząd pompowaną już od listopada świąteczną bańką, coraz mniej odczuwam magię świąt. To temat na osobne rozważania, dlatego skupmy się na tytułowym kalendarzu adwentowym.
Kalendarze adwentowe dzisiaj
Ostatnie lata to w moim odczuciu czas, kiedy kalendarze weszły za mocno. Nawet nie wiem, kiedy nastąpił prawdziwy boom w tym zakresie, ale obecnie znajdziemy produkty z 24 mini wersjami przedmiotów praktycznie w każdej dziedzinie. Kojarzę, że jedną z pierwszych była kosmetyka. Producenci szykują atrakcyjne wizualnie wielkie pudła z próbkami swoich wyrobów. Mogą to być właśnie zestawy kosmetyczne, składające się z miniaturowych kremów, błyszczyków, balsamów, zapachów, żeli pod prysznic i nie tylko. Bardzo popularne są też kalendarze herbaciane, kryjące 24 torebki herbaty o różnych smakach. Dostałam taki raz w prezencie i był bardzo miłą niespodzianką. Jako hejterka kalendarzy adwentowych w każdej możliwej dziedzinie życia, gdzieś w środku daję swoje osobiste przyzwolenie na wersje spożywcze. Tych znajdziemy na rynku oczywiście sporo. Z przyprawami, malutkimi dżemami, konfiturami, mieszankami do wyrobu ciastek, batonikami i co tylko dusza zapragnie.
Tak naprawdę spektrum kalendarzy adwentowych nie zna granic. Można kupić zestaw 24 par skarpet, 24 mini świec zapachowych, lakierów do paznokci w różnych kolorach, próbek perfum, biżuterii, zestawów puzzli i dosłownie wszystkiego, na co można wydać pieniądze na wolnym rynku. Dosyć modne są też kalendarze z zabawkami erotycznymi zachęcające, by w oczekiwaniu na Wigilię dzień w dzień próbować różnych doznań łóżkowych z partnerem bądź solo 🙃. Sama idea urozmaicania życia erotycznego jest obiektywnie wspaniała, jednak czy ma coś wspólnego z oczekiwaniem na Boże Narodzenie? Bicz pliz.
Żeby nikt nie zrozumiał mnie źle. Jestem za tym, że niech każdy robi, co chce. Jeśli ktoś skreśla dni w kalendarzu do zjedzenia smażonego karpia i pierogów bawiąc się wibratorem, to nic mi do tego. Chęć kolekcjonowania poszczególnych produktów w edycjach świątecznych to też nic złego, ja tego nie oceniam. Mój hejt nie idzie w kierunku osób, które takie kalendarze tematyczne kupują. To totalnie nie moja sprawa. Jestem po prostu przeciwna trendowi, który urósł do jakiejś niesłychanej rangi i zaśmieca rynek, a docelowo świat – produktami nikomu do niczego niepotrzebnymi. W dobie kryzysu klimatycznego nadprodukcja wszelkich pierdół w mini wersjach, których nikt nie potrzebuje, jest dla mnie po prostu niemoralna i niesmaczna. Nie wspominając już o tym, że realna wartość zestawów adwentowych nijak się ma wywindowanej „limitowaną” formą ceny. Ale nie jestem żadną eko-terrorystką, więc nie jest to clue mojej niechęci do kalendarzowego precedensu. Atakowanie świątecznymi reklamami począwszy od listopada mnie po prostu odtrąca i mówiąc wprost – sprawia, że chce mi się rzygać. Wiem, że święta to znakomity biznes i możliwe, że cała ta otoczka wszelkich świątecznych symboli miała swoje źródło u pragnienia zarobku, jednak obecna skala nadprodukcji gówna i grabienia portfela pod pretekstem magii świąt jest po prostu niewyobrażalnie wielka i zasadniczo całą tą magię odbiera. A jak dołożyć do tego masę influencerów, którzy relacjonują otwieranie przeróżnych dziwacznych kalendarzy z produktami oznaczonymi jako #prezent, to wspomniany rzyg może tylko zwiększać swój zasięg.
Mój kalendarz adwentowy – pomysł
Nie chciałam jednak, aby nowoczesna forma komercjalizacji świąt odebrała mi czar kalendarza adwentowego, jaki znam. Grunt to nie dać się wciągnąć w schematy, które pragniemy odrzucić i robić swoje. A ponieważ wciąż żyje we mnie duch świąt i odkrywanie poszczególnych okienek kalendarza adwentowego dawało mi uczucie satysfakcji, zapragnęłam zatrzymać istotę tej prostej radości. Dla mnie oczekiwanie na święta to potęgowanie ekscytacji, docenianie tu i teraz i czerpanie przyjemności z tego, co przynosi grudzień.
Wpadłam więc na pomysł, aby stworzyć 24 zadania do samodzielnej realizacji. Jakieś proste doświadczenie każdego dnia. Takie, które wymagają od nas podjęcia jakiejś nieskomplikowanej akcji, minimalnego wysiłku, a pozwolą przeżyć coś miłego, zatrzymać się na chwilę. W kontrze do czerpania chwilowej przyjemności z zakupu bezsensownego zestawu produktów za przykładowo 300 zł(o zgrozo!) postanowiłam zainspirować pomysłami na coś, co prawie nic nie kosztuje, a może wzbudzić pozytywne uczucia i sprawić, że grudzień przyniesie nam coś wartościowego i obudzi w nas prawdziwą magię świąt.
Zrobiłam to w 2020 roku. Pamiętam, że całymi dniami rozmyślałam nad pomysłami, następnie przelałam je na grafiki ze swoimi świątecznymi zdjęciami, które publikowałam dzień w dzień w postaci postów-karuzeli na Instagramie.
Dziś, kiedy to piszę, jest dosłownie 1 grudnia 2024 roku. Od jakiegoś czasu obserwuję w social mediach próbę forsowania normalności, jako czegoś nowego i wyjątkowego 😅. To również temat na osobne dyskusje, dziś chodzi mi przede wszystkim o kalendarze adwentowe. Nagle influencerzy zachęcają do refleksji i w ramach oczekiwania na Wigilię proponują pochylić się nad mądrościami, którymi postanowili dzielić się każdego dnia ze swoimi odbiorcami. Znowu zaznaczę, że nie ma w tym nic złego i każdy robi to, co uważa za słuszne. Zresztą to oczywiście bardzo dobrze, gdy znani ludzie inspirują do mądrych przemyśleń aniżeli do nadmiernej konsumpcji rzeczy, które zaspokajają potrzeby wykreowane przez marketing. Bawi mnie jednak fakt, że cały ten komercyjny światek zagania ludzi w kozi róg drenowania portfela, by potem lansować się na wartościową osobę, która dzieli się refleksjami nad prostotą świata, jakby to było jakieś nowe odkrycie.
Nie oznacza to, że limitowane produkty w postaci wysoko wycenionych kalendarzy adwentowych zniknęły. Te raczej zostaną z nami nie zawsze. Nie lubię jednak, gdy wpycha się ludziom coś normalnego jako rzekomo odkrytą nowość. Mam wrażenie, że ludzie zarabiający w sieci (mówiąc ogólnie), jeśli wetkną pomiędzy reklamy wartościowe treści, kreują się na kogoś „lepszego”. To tylko moje ogólne odczucie, bo autentyczność dobrze się sprzedaje, więc każdy próbuje ją udowodnić. Czasem na siłę. Miejcie oczy otwarte i nie dajcie się nabić w butelkę. Czy to w przypadku drogich nieprzydatnych produktów czy próby zbudowania zaufania pozorną normalnością na poczet przyszłych sprzedaży 😉. A jeśli macie ochotę na 24 lakiery do paznokci czy przyswajanie internetowych mądrości, korzystajcie i niech wam to przyniesie radość. Nie mam na celu nikomu mówić, jak ma żyć, nigdy w życiu! Ot miałam ochotę podzielić się przemyśleniem na temat pewnych świątecznych internetowych trendów. Jeśli panuje teraz moda na zadaniowe kalendarze adwentowe, to jest to znacznie zdrowszy kierunek, bez dwóch zdań.
Cóż, powtórzę to, co napisałam na wstępie. Zrobiłam to, zanim było modne 🙃.
Wtrąciłam to przemyślenie, bo promocja świąt w Internecie idzie w dziwnym kierunku. Wiem jednak, że to nieuniknione w realiach monetyzacji wszystkiego. Dobrze jest znajdować korzyści materialne w nowościach, zachowajmy jednak rozum w ich konsumowaniu. Jednocześnie nie zapominajmy, że prawda o magii świąt została odkryta już dawno i nie jest żadną nowością, jak próbuje być przedstawiona na komercyjnym podwórku.
Swój autorski kalendarz adwentowy prezentuję w osobnym poście tutaj.