Nie samymi czterema kołami człowiek żyje. Przedstawiam wam moją kolejną miłość – rower! Co prawda trochę go zaniedbałam w ciągu ostatnich 2 lat, ale wiem, że pokonamy razem jeszcze wiele ciekawych tras.


Moje rowery
Jestem trochę nudna, bo rower, tak samo jak samochody i rysowanie, kręci mnie od najmłodszych lat. W dzieciństwie pomykałam na małym ruskim rowerku z hamulcami w podeszwach na zmianę ze składakami WIGRY 3. Na I komunię dostałam różową damkę ROMET i był to mój pierwszy rower z przerzutkami na osprzęcie Shimano. Byłam wtedy najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Kiedy wyrosłam z ROMETa, przejęłam od starszego rodzeństwa zdezelowanego górala z rogami, którego jako nastolatka dobiłam doszczętnie. Raz mi kierownica pękła w trakcie jazdy, była potem spawana, a każde wyjście z nim odbywało się pod hasłem „Bez ryzyka nie ma zabawy”. Pęk kluczy warsztatowych w plecaku był zestawem obowiązkowym.

Potem było odkładanie pieniędzy do skarbonki w kształcie białego słonia i ze wsparciem mamy kupiłam w liceum nowiutkie srebrne aluminiowe MTB. Ze względu na powszechne kradzieże z piwnic, zakup był zbawienny. Taszczenie roweru na balkon na 3. piętrze dzień w dzień stało się lepsze dzięki aluminiowej lekkiej ramie.

To mój przedostatni rower. Zrobiłam nim swoje pierwsze w życiu 100 km jako 17-latka krążąc po wioskach wokół jezior i lasów w pobliżu rodzinnego miasteczka. Zjechałam z nim wszelkie lasy, w tym liczne doły i wyczynowe slalomy między drzewami na granicy Podlasia i Mazur.




Był ze mną na wycieczce do Warszawy i Pruszkowa, zjechałam nim całe Trójmiasto, samą ścieżkę wzdłuż wybrzeża pokonałam jakieś milion razy. Oglądaliśmy razem nadmorskie zachody słońca leżąc na plaży obok molo w Brzeźnie, tłukliśmy się razem pociągami przy kilku moich przeprowadzkach.


Przerwa w rowerowaniu
Kiedy kupiłam swój obecny rower, srebrna strzała miała pełnić rolę domowego bicykla podpiętego pod trenażer, następnie dzielnie czekać w bazie na terenie Jury Krakowsko-Częstochowskiej na lokalne zwiedzanie. Perypetie osobiste sprawiły, że srebrny rumak jedynie się kurzył i nieszczęśliwie tułał się tam i z powrotem, aż wylądował u mojego taty, by towarzyszyć mu na wyprawach na grzyby i przemierzać przez podlaskie pachnące lasy. Te same perypetie wycięły z mojego życia rowerowego jakieś 2 lata, co następnie skutkowało utratą formy i pierwszą w moim życiu, po ponad 20 latach, niechęcią do roweru!
Nigdy więcej takiego przestoju! Dawno temu ktoś powiedział, że „Gosia bez roweru to nie Gosia”, dlatego nie pozwolę, by sens tych słów przepadł na zawsze.

Cel: Pracować nad formą podczas jesieni i zimy, by wznowić rowerowanie wraz z wiosną 2019.
Rada: Nie poświęcajcie czasu tym, którzy nie szanują waszego czasu.
Jeśli jest w życiu coś, co kochamy robić, nie przestawajmy tego robić!
Mój najnowszy rumak
Wróćmy do pozytywów. Mój najnowszy rumak: KROSS Level A4 z 2014 roku zakupiony w 2015. W przypadku zakupu nowego roweru polecam branie modeli sprzed roku w lepszej cenie 😉
Mój A4: Sportowa geometria, malutka rama w sam raz dla mnie i dynamiczne nachylenie tułowia. Wysokiej klasy osprzęt w limitowanej eksportowej wersji. Drapieżne malowanie w macie. Jest moc! Po rozeznaniu na własną rękę i ze wsparciem rowerowych ekspertów – kolegów wybór padł właśnie na niego. Przyszedł w paczce kurierem, a jeden z owych ekspertów złożył sprzęt jak trzeba. W tym miejscu mogę serdecznie pozdrowić i podziękować za liczną pomoc przy rowerach Łukaszowi i Piotrkowi.


Mój rumak A4 jest ze mną od wiosny 2015. Zrobiliśmy razem kilka tysięcy kilometrów, a lata 2015-2016 były jak dotąd najintensywniejsze rowerowo. Zjeździliśmy razem Mazowsze, Kaszuby i Bory Tucholskie, Podlasie i część Mazur, Półwysep Helski i kawałek Trójmiasta, Górny Śląsk, Wrocław i część Dolnego Śląska, kawałek w Bieszczadach i na Słowacji.

Jedna z najbardziej niezapomnianych wypraw: w upale ok. 35 stopni do Sochaczewa 😀

Sochaczew, 2015
Rowerem do pracy
Rower to nie tylko przyjemność i przygody, ale też wybawienie. Swego czasu, kiedy nie miałam samochodu i zabrakło mi pieniędzy na bilet miesięczny, dojeżdżałam do pracy rowerem i trwałam w tym postanowieniu przez wiele tygodni. Rzecz w tym, że do ówczesnej pracy miałam… 20 km w jedną stronę. I to niełatwych moim zdaniem. Do dziś pamiętam trasę: Od Piastowa przez Ursus, a tam ścieżką rowerową wzdłuż S2 z dwoma absolutnie hardkorowymi podjazdami, po których dostawałam ekstremalnej zadyszki, kawałek Alejami Jerozolimskimi, Opacz Kolonia i jazda wzdłuż torów WKD aż do Salomei, gdzie następny odcinek to dudniące betonowe płyty i pola w okolicy piekarni SPC, aż do ulicy Krakowiaków. Przeprawa przez Aleję Krakowską, calutka ulica 17 Stycznia, Wirażowa nieopodal lotniska i silne wiatry z pola, męczący podjazd pod górę z zakrętem w Poleczki, liczne uliczki o tanecznych nazwach na końcu i ostatni odcinek Puławską do obwodnicy. W którą stronę by się nie jechało, na tej trasie zawsze było pod wiatr.

Świetnie to wpływało na formę i pozwalało rześko rozpoczynać pracę bez porannej kawy, ale podejmowanie takiego wysiłku krótko po przebudzeniu nie przychodziło mi łatwo. Mój rekord to 45 minut i nie chcę go powtarzać 😀 Najlepsze jest to, że przez 3 miesiące tej przygody mieszkałam na 7. piętrze i z powodu bardzo ciasnej windy w bloku, za każdym razem znosiłam i wnosiłam rower o własnych siłach po schodach. Jeszcze potrafiłam po pracy umówić się na trasę 50 km! Co tu dużo gadać. Te 3 lata i jakieś 10-15 kg temu byłam superwoman 😀
Do kolejnej pracy przez ponad rok miałam dystans 5 km i nie chciało mi się go pokonywać rowerem. Bez komentarza 😉
Crash test
Nie zabrakło też mocnych wrażeń z moim KROSSem. Przeżyliśmy dość groźny wypadek, podczas którego rower mocno się zniszczył, a ja zaliczyłam lot nad kierownicą z bolesnym upadkiem na asfalt. W efekcie rozerwane mięśnie w barku, w tym nadgrzebieniowy, wstrząśnienie mózgu, krwiaki, siniaki i potłuczenia. Kontuzja całkowicie unieruchamiająca rękę na niemal pół roku. W końcu sport to zdrowie 😉 Ale to już oddzielna historia.

Git Babeczka i klątwa deszczowa
Nie może tu zabraknąć Git Babeczki, najlepszej w rowerowej przyjaciółki. To w jej towarzystwie odbyłam najwięcej niesamowitych wypraw rowerowych. Ta dziewczyna to szalony i odważny wulkan pozytywnej energii. Nadała wiele radosnych barw moim wyprawom rowerowym w latach 2014-2017.




Co mogę o niej powiedzieć? Konsekwentnie podąża szlakami zabytków i pałaców na Mazowszu, zawsze znajdzie ciekawy cel wyprawy, wytrzyma długie godziny pedałowania, rozpali grilla i ognisko, świetnie nawiguje, dotrzyma dynamicznego tempa, w razie potrzeby szybko znajdzie schronienie albo i pożywienie :D, nie boi się przeszkód, przygód, zagadywania ludzi, awarii i wysiłku. Do tego masa śmiechu gwarantowana! Co nas łączy, poza wytrwałością i śmieszkowatym podejściem do życia? To, że Dominika to też kobieta jeżdżąca i żadnej jazdy się nie boi. Rower, skuter, traficar, waveboard, deskorolka, paralotnia – nic jej nie straszne 😀




Razem z Dominiką rowerowałyśmy w wielu miejscach w Polsce: zjeździłyśmy kawał Mazowsza, grillowałyśmy na dnie Wisły, rozpalałyśmy ognisko skuteczniej niż młodzi chłopcy na Babich Dołach, śmigałyśmy po Bieszczadach i Słowacji, na Podlasiu i Pomorzu, wytrwałyśmy ciężki trening rowerowy w Borach Tucholskich, gubiłyśmy się w lasach na Helu, traciłyśmy łączność GPS, pakowałyśmy rowery do bagażnika i składałyśmy je z powrotem, czasem kilka razy dziennie, przeżyłyśmy niejedno urwanie chmury, wyścig z nawałnicą, burzę w polu i przemoczone ubrania, przenosiłyśmy rowery przez powalone drzewa i rzeczki, nie raz uwalone smarem po pachy, z wiecznie okaleczonymi piszczelami.








Często wychodziło na to, że twarde z nas sztuki. Jak to ona mówi – jesteśmy git babeczki! GIRL POWER! Jeśli opiszę nasze rowerowe przygody na łamach tego bloga, przekonacie się też, że jesteśmy jak czarodziejki, a może raczej czarownice! Przez cały 2016 rok krążyła nad nami na smyczy chmura – gdzie się nie ruszyłyśmy, tam lał deszcz.


Gorące pozdrowienia dla Git Babeczki. Stworzyła ze mną wiele pięknych wspomnień!


Co dalej?
Wszystkie najciekawsze wyjazdy zobaczycie na łamach tego bloga!
Gorąco zachęcam do śledzenia moich rowerowych wypraw.



Każdemu polecam ten rodzaj aktywności, zwłaszcza w doborowym towarzystwie: przyjemne z pożytecznym!


Rowerowe marzenia:
- wrócić do dawnej formy
- zrobić porządny serwis hamulców hydraulicznych
- powtórzyć pamiętną trasę do Sochaczewa 😀
- przeżyć jeszcze niejedną rowerową przygodę z Git Babeczką
- pokonać niezwykłe trasy z najbliższym 😉
- uskuteczniać wyprawy rowerowe w większym gronie przyjaciół
- eksplorować szlak Green Velo
- zaliczyć rowerowy Potop Szwedzki





