Tego dnia nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a i tak pokochałam grzybobranie całym sercem. I wiem, że już zawsze będę ciepło wspominać ten dzień.

Potrzebowałam ponad 30 lat życia, aby tego doświadczyć i zrozumieć . I choć historia pokochania grzybobrania jest krótka, potrzebuję w tym miejscu ożywić wszelakie grzybowe wspomnienia.
Rodzinny dom bez grzybów
Czy pamiętam tradycję grzybobrania z rodzinnego domu? Zupełnie nie. Moi rodzice w ogóle się tym nie trudnili, a przynajmniej nie wtedy, kiedy rodzicami już byli. Pamiętam za to leśne skarby zamknięte w słoikach, ukryte za przesuwanymi deseczkami pod kuchennym oknem. W tej osobliwej domowej spiżarni stały najlepsze domowej roboty rarytasy, w większości podarowane przez babcie, ciocie, wujków czy po prostu znajomych rodziców. Grzybki marynowane w occie kojarzą mi się z wyjątkowym smakiem uwalnianym tylko na specjalne okazje – Boże Narodzenie czy suto zastawione przyjęcie imieninowe. Uwielbiałam ten wyjątkowy, wyrazisty i kojarzący się z celebracją smak. Jako dorosła miałam okazję skosztować marynowanych rydzów, które rodzice dostali od jakichś znajomych. To był największy rarytas, jakiego przyszło mi kiedykolwiek spróbować. Niebo w gębie!

Nie mam natomiast wspomnienia związanego z zupą grzybową. Nie była ona nigdy przysmakiem na naszym rodzinnym wigilijnym stole. Zapewne dlatego, że nikt tam nie zbierał grzybów. Tak czy inaczej podczas Wigilii zawsze był u nas barszcz, a na święta rosół lub flaki. Grzybową z łazankami widywałam tylko na filmach. Z kolei podczas jedzenia na mieście zawsze unikałam grzybów, nigdy mnie nie kusiły.

Pierwsze grzybowe smaki
Miałam jednak szczęście spróbować przecudownej, niezapomnianej zupy grzybowej jeszcze jako nastolatka. To było w Prostkach, u babci mojej ówczesnej przyjaciółki. Pamiętam, że była aksamitna, nieco kremowa, o jasno brązowym kolorze, a w misce pływały urodziwe okazy grzybków. Dlatego około 10 lat później, kiedy mama pierwszego chłopaka zaproponowała mi talerz grzybowej, moje oczy zapłonęły przepysznym wspomnieniem z Prostek. Jakież było moje rozczarowanie, gdy otrzymałam porcję rzadkiej jak woda, szaro czarnej “polewki”, w której tuż obok kapeluszy pływały jakieś czarne nitki, wywołujące u mnie niemałe obrzydzenie. Pani, która to ugotowała, była dobrą i ciekawą osobą, ale niech mi pani wybaczy, ta zupa z błota złamała mój światopogląd o grzybach. Tak samo jak moje pierwsze grzybobranie, z tą samą rodziną zresztą, zakrzywiło moje spojrzenie na ten rytuał. Pamiętam, że starszyzna udała się na łowy osobno, a ja z pierwszym chłopakiem osobno. Nie dość, że byliśmy zieloni w temacie, to jeszcze ślepi. Nie znaleźliśmy kompletnie nic, a w dodatku zgubiliśmy się w tym przeklętym lesie. Nie mogłam zrozumieć, co ludzie widzą w tym całym grzybobraniu. Człowiek się tylko wkurza, że nie może nic znaleźć – ani grzyba ani samochodu. Także wspomniana rodzina nie zaszczepiła we mnie miłości do grzybów, a wręcz przeciwnie. Pamiętam jednak, ile oni mieli z tego frajdy. Tamci rodzice, wujkowie i babcia. Na dzień dzisiejszy widzę w tym obraz przepięknej rodzinnej tradycji.

Po kilku kolejnych latach, prawdopodobnie w 2016 roku ponownie miałam przyjemność skosztować wybornej grzybowej. Tym razem na Mazurach! Ugotowała ją mama mojej cudownej koleżanki Agnieszki, na samodzielnie zebranych w mazurskich lasach grzybach. I znowu to poczułam. Wyjątkowy aksamitny smak, który ponownie stawia grzybową wysoko wśród kulinarnych doznań. Kolejna zjedzona przeze mnie dwa lata później grzybowa była daniem wigilijnym u koleżanki, do której wpadłam z wizytą jako niezapowiedziany gość. To też był magiczny wieczór i zasługuje na odnotowanie w tym grzybowym pamiętniku.

Przejdźmy zatem od smaków do czynów. Po nieudanym grzybobraniu w 2010 na długo zapomniałam o tym precedensie. A że zarówno w rodzinie, jak i w gronie ówczesnych znajomych nikt za specjalnie o grzybobraniu nie opowiadał, to nie przyszło mi nawet do głowy, aby tematem się zainteresować. Na dzień dzisiejszy uważam, że warunkiem koniecznym jest posiadanie samochodu, więc w zasadzie przez większość młodzieńczego życia byłam z tej aktywności wykluczona, chyba że zabrałabym się z kimś jako pasażerka.

Grzybowy przełom
Moment przełomowy nastąpił w 2019 roku, Swoją drogą, układam istną grzybową oś czasu 😅. Pracowałam wówczas z bardzo pozytywnym zespołem sprzedaży, w którym poznałam moją grzybową bohaterkę – Jadzię. Gdzieś podczas pogaduszek w pracy wyszło na jaw, że wspomniana koleżanka kocha zbierać i spożywać grzyby od najmłodszych lat. Jest obeznana w temacie, potrafi rozróżniać gatunki grzybów i z okazji nadchodzącej jesieni szuka towarzystwa do grzybobrania. W odpowiedzi wspomniałam o swoich wcześniejszych doświadczeniach, czyli o tym, jak do grzybobrania jestem zniechęcona. Moja koleżanka dostrzegła w tym misję i postanowiła, że odczaruje mi ten temat. A ponieważ kocham obcować z naturą, postanowiłam, że spróbuję. Najwyżej spędzę czas w doborowym towarzystwie i pięknych okolicznościach przyrody. Spacer w lesie to zawsze dobry pomysł!



Kiedy? 4 października 2019
Pamiętam, że była piękna malownicza jesień i umówiłyśmy się na piątek, wzięłyśmy wolne, żeby mieć mniejszą konkurencję w lesie niż w weekend. Ja wróciłam z cudownej podróży w Słowenii i byłam naładowana niesamowitą energią po udanej podróży. Jadzia przyjechała po mnie Golfem i pojechałyśmy na łowy, Ja, zupełnie zielona w temacie grzybobrania, uważnie słuchałam jej porad i mądrości. A przyznam, że było ich sporo! Jadzia miała wówczas około 40-letnie doświadczenie w temacie, bo jak się okazało, chodziła do lasu na grzyby ze swoim dziadkiem już jako kilkuletnia dziewczynka! Jakież to było przyjemne słuchać opowieści o tych wyprawach przemierzając ścieżki po malowniczym mchu jesiennego lasu. Moja towarzyszka opowiadała mi ciekawe historie, uczyła, gdzie szukać grzybów, po czym rozpoznać poszczególne okazy. Gdy tylko zmieniał się krajobraz, gatunek drzew, wiedziała, czego możemy się spodziewać i dzieliła się ze mną tą bezcenną wiedzą. Musze przyznać, że byłam wręcz zahipnotyzowana. Mamy z koleżanką podobne i dość wysokie poczucie humoru, więc atmosfera grzybobrania sprawiała, że czułam się niezwykle radosna. Informacje, jakie mi przekazywała, były dla mnie bardzo cenną i niepowtarzalną lekcją. Czułam się, jakbym przejmowała jakieś dziedzictwo! I do dziś tak się czuję, za każdym razem, gdy słucham, jak pięknie mówi o grzybach.
Magia w lesie
Nie skłamię, jeśli powiem, że to był jeden z najlepszych dni w moim życiu. Nie chodzi o to, że nadużywam tego określenia. Śmiało mogę przyznać, że potrafię się cieszyć prostymi rzeczami i tego typu przeżycia zapisują się w szczególnym miejscu mojej pamięci. Tamtego dnia byłam po prostu podekscytowana, że spróbuję słynnego grzybobrania jeszcze raz. Wiedziałam, że tym razem w odpowiednim towarzystwie. Czułam po prostu zew przygody! Zupełnie nowe zajęcie, okraszone totalnym odkrywaniem – fizycznych namacalnych grzybów i całej tej otoczki tajemnej wiedzy na temat i poszukiwania. W atmosferze ogromnej radości. My się po prostu świetnie bawiłyśmy.
Las, który wybrałyśmy, był niezwykle malowniczy. Napawał takim spokojem i pozytywną energię, że bez wahania mogę go wpisać w kategorię lasoterapii. Ku naszej uciesze, okazał się również owocny. Zebrałyśmy wtedy niesamowite ilości grzybów! Ja, jako absolutnie początkująca, przez długi czas nie potrafiłam nic dostrzec, ale z upływem czasu i przyswajaniem coraz to nowych tajników grzybobrania od mistrzyni Jadzi zaczęłam w końcu coś znajdować. Radość i satysfakcja towarzysząca zebraniu każdej jednej sztuki grzyba jest wprost nie do opisania. Jestem przekonana, że towarzyszy temu wyraźny wyrzut endorfin. A że tego dnia las był wyjątkowo hojny, to poczucie spełnienia rosło wprost proporcjonalnie do wyczerpania z tytułu noszenia coraz to cięższego bagażu. Ja, grzybowa amatorka, nie byłam jeszcze wyposażona w żaden kosz na grzyby. Z bierałam je do materiałowych toreb, które mocno mi ciążyły przez ostatnie spacery naszego magicznego spaceru.



Dzisiaj, kiedy to piszę, minęło już 5 lat od tych radosnych początków. Miłość do grzybobrania trwa, ale rekord wciąż nie został pobity! Na moim pierwszym prawdziwym, bo aktywnym i radosnym grzybobraniu, zebrałam najwięcej grzybów! przez kolejne 5 lat tego nie przebiłam, W tym czasie zdarzyły nam się tzw. fallstarty, kiedy pojechałyśmy i wróciłyśmy z niczym. Albo z symbolicznym zbiorem. W takich momentach Jadzia zawsze się śmieje i wspomina naszą pierwszą wspólną wyprawę: „A ty po tym pierwszym grzybobraniu myślałaś, że to zawsze jest takie Eldorado?” Oczywiście, że tak! M.in. dlatego tak mi się to spodobało! Świetne przyjemne zajęcie, wynagrodzone taką ilością skarbów! Cóż, ostatnie 5 lat zweryfikowało moją naiwność, ale nie narzekam. Smutno jest wracać na tarczy, ale czas spędzony w lesie nigdy nie jest czasem straconym. Zwłaszcza w wesołym towarzystwie mistrzyni Jadzi 😉








Tego dnia działa się po prostu magia!


Jako miłośniczka fotografii przekonałam się, że grzyby są wdzięcznymi modelami! Odkryłam radość z fotografii leśnej i myślę, że takie kadry będą mi towarzyszyć podczas każdego grzybobrania!

Była to moja pierwsza przygoda nie tylko ze zbieraniem, lecz także z gotowaniem grzybów! Na szczęście moja towarzyszka wyjaśniła mi kluczowe zasady obróbki grzybów. Przecież nie miałam o tym bladego pojęcia! Zgodnie z tym, co napisałam na początku tej historii, pierwotnym smakiem grzybów są dla mnie te marynowane w occie. I tutaj z przeogromnym żalem musze przyznać, że wszystkie słoiki, które przygotowałam po owym magicznbym grzybobraniu, poszły na śmietnik. Nie mam pojęcia, jaki popełniłam błąd, ale po prostu mi nie wyszły. Niektóre z nich ochoczo podarowałam w prezencie. Z punktu widzenia gatunku grzybów nie było to ryzykowne, bo moje zbiory odbywały się pod czujnym okiem doświadczonej Jadzi, Z nią mam pewność, że nie zabiorę ze sobą żadnego trujaka. Nie przypuszczałam jednak, że podążając za przepisem, coś spierdolę w prcoesie marynowania lub pasteryzacji. Gdy tylko zorientowałam się, że moje grzyby są niezdatne do spożycia, natychmiast poinformowałam obdarowanych. Taki mój fallstart z prezentem pod choinkę na święta. A szkoda, bo miałam mnóstwo przepięknych małych grzybków, idealnych do marynowania. Pisałam o tym w poście „Pracownia Świętego Mikołaja”.

Poza tym zrobiłam zupę krem z grzankami i sos z parmezanem do makaronu. Na dzień dzisiejszy wiem, że były w porządku, ale nie najlepsze. Nie będę się jednak czepiała początków. Doskonalenie w tym zakresie to czysta przyjemność!



Co jeszcze pamiętam z mojego pierwszego grzybobrania? Oprócz tego, że zaszczepiło we mnie miłość do tej tradycji, zacieśniło moją znajomość z Jadzią, zabrało cały weekend na obróbkę i gotowanie? Zakwasy! Odczucia w kolejnych dniach były jak po mocnym treningu! Nasze grzybobranie trwało jakieś 12 km, ale las był dość górzysty jak na Mazowsze i za sprawą obciążenia nieźle dał nam w kość! Nie żałuję niczego!



Do zobaczenia na następnym grzybobraniu!

Z dedykacją dla Jadzi
Dziękuję Ci, że pokazałaś mi magię grzybobrania 🍄🟫❤️